Kilka, a może kilkanaście dni spędzonych w Bieszczadach. Nie spałem w szałasie i nie stawiałem sobie za punktu honoru przeżycia dnia za pięć złotych jak niektórzy znani mi włóczykije, ale i tak byłe nieźle. Bieszczady - jeszcze wtedy mało komercyjne, piękne i dzikie, z autobusami kursującymi tu i ówdzie dwa razy dziennie. Należało się więc zaopatrzyć w mocne nogi i cierpliwość. Wspiąłem się na obie Połoniny, Tarnicę, Halicz oraz tu i ówdzie, dotykając tego kawałka rubieży Polski, maksymalnie prowincjonalnej i pustej.